DZIENNIK DAWIDA RUBINOWICZA
Robert Szuchta
Reszta nie jest milczeniem
O "Pamiętniku" Dawida Rubinowicza


  • Kim był Dawid?
  • Historia pamiętnika
  • Fragmenty pamiętnika


    Kim był Dawid?

    Dawid Rubinowicz urodził się 27 lipca 1927 roku w Kielcach. Nie wiadomo kiedy jego rodzice przeprowadzili się do wsi Krajno nieopodal Bodzentyna. Jego ojciec Josek (Józef) uprawiał niewielkie pole, które sprzedał, a za otrzymane pieniądze wybudował malutką mleczarnię, przy której zamieszkał w pokoju z kuchnią wraz z rodziną. Matka Dawida - Tauba prowadziła dom, wychowywała dzieci i często udzielała pomocy medycznej sąsiadom z okolicy. Była akuszerką, potrafiła opatrywać rany, zawsze doradziła jak radzić sobie z drobnymi dolegliwościami. Mieszkańcy Krajna dobrze żyli z rodziną Rubinowiczów. Niewiele rodzin żydowskich mieszkało w podkieleckich wioskach. Do 1942 roku w Krajnie było zaledwie siedem rodzin żydowskich. W sąsiednich miejscowościach - w Beczkowie - dwie rodziny, Górnie - 3 rodziny, w Woli Jarochowej - 2 rodziny. W całym powiecie kieleckim, który w czasie wojny wchodził w skład dystryktu radomskiego, w 1941 roku mieszkało około 33 000 Żydów.

    Naukę w szkole powszechnej Dawid rozpoczął we wrześniu 1934 roku. W szkolnym dzienniku zapisany został pod numerem "16", a 21 czerwca 1939 roku ukończył klasę szóstą i uzyskał promocję do klasy siódmej.


    Świadectwo ukończenia szóstej klasy Dawida Rubinowicza



    Z zachowanego świadectwa szkolnego wiemy, że uczył się dobrze. Jego koleżanki i koledzy zapamiętali go jako chłopca ciekawego świata, otwartego na innych, koleżeńskiego i uczynnego. Helena Szlufikowa - jego koleżanka i sąsiadka - wspominała jak to Dawid ciekawy lekcji religii w szkole zostawał "może niecałą godzinę, ale dziesięć, piętnaście minut posiedział i wyszedł. Tylko prosił, żebyśmy tatusiowi nie mówili." Rówieśnicy i nauczyciele lubili go. W szkole stawiano go za wzór ucznia. Jego szkolny kolega - Tadeusz Janicki - po latach wspominał "Siedzieliśmy obydwaj razem. Więc on zawsze chodził do szkoły ubrany w takie jasne ubranie w prążki. Pompki miał, jak to się mówi, takie spodnie. I marynareczka zawsze sportowa. I on był stawiany zawsze w szkole za wzór."

    Nauczycielka biologii i wychowawczyni Dawida - Florentyna Krogulcowa - wspominała go jako pilnego, sumiennego i miłego ucznia. Jej też zawdzięczamy opis rodziny Rubinowiczów: "To prawda - oni wyglądali dobrze, jak to wtedy o takich rzeczach się mówiło. Ojciec był blondynem, szczupły, wysoki, dość regularne rysy. Matka - brunetka, ale przystojna, postawna. A jeżeli chodzi o prowadzenie domu, to bardzo czysto u nich było. O, ta matka była wzorową matką. Dawidek był najstarszy z rodzeństwa. Jego siostrzyczka [Mania] jeszcze nie chodziła do szkoły; najpierw była za młoda, a później już było za późno. Był, zdaje się, jeszcze taki mały braciszek. Jego sobie nie przypominam dobrze, wiem tylko, miał piegi na buzi. A Dawidek był szczupły, wysoki, niebieskie oczy miał, nosek regularny, tak przyjemna powierzchowność, bardzo miła."

    Nauki w klasie siódmej już nie rozpoczął - 1 września 1939 roku wybuchła wojna. Nowe doświadczenia były intrygujące dla chłopca ciekawego świata. Dawid postanowił notować swoje spostrzeżenia. Notatki rozpoczął 21 marca 1940 roku, a więc miał wówczas niespełna 13 lat. Ostatni zapis w swoim dzienniku sporządził 1 czerwca 1942 roku. Wtedy rodzina Rubinowiczów mieszkała już w getcie w Bodzentynie przy ul. Kieleckiej 13. Dalsze losy rodziny Rubinowiczów nie są dokładnie znane. Możemy się ich tylko domyślać.
    Prawdopodobnie w sobotę 19 września 1942 roku wypędzono ludność żydowską z getta w Bodzentynie i skierowano do oddalonego o 17 kilometrów Suchedniowa. Mieszkaniec Bodzentyna - Jan Fąfara - wspomina: "Gdy Niemcy wywozili Żydów z Bodzentyna, zegnali ich na Dolny Rynek [...]. Alarm rozpoczął się o 8 rano. Zaczęto bić w dzwony, a żandarmi i policja żydowska chodzili po mieście od domu do domu, gdzie mieszkali Żydzi i wypędzali nieszczęśliwych z mieszkań. Było chyba kilkunastu żandarmów. Chorych oraz starych, zniedołężniałych i dzieci członkowie ich rodzin wynosili na plecach. Razem z Żydami ze Słupi Nowej poprowadzono wszystkich poprzez Wzdół Rządowy i Michniów do Suchedniowa. Ile godzin trwała ta golgota? Po rowach leżało potem pełno zamordowanych, przeważnie kobiet, ludzi starych i dzieci. Obok nich walały się porzucone tobołki z ich osobistymi rzeczami."

    Oprócz Żydów bodzentyńskich zebrano tam również Żydów z pobliskich miejscowości. W poniedziałek 21 września, w dniu uroczystego święta żydowskiego Jom Kipur załadowano zgromadzonych Żydów do wagonów towarowych. Pociąg towarowy powoli wtoczył się na stację. Z wagonów dochodziły nawoływania Żydów jadących z Sędziszowa. Jerzy Gołębski był wtedy dyżurnym ruchu na stacji kolejowej w Suchedniowie i naocznym świadkiem przygotowania transportu Żydów. Wspominał: "Przypominam sobie, widziałem, jak Niemcy prowadzili Żydów. Oni ich zgromadzili na placu w Suchedniowie. Tam był plac nad rzeką. Gromadzili Żydów z tych wszystkich wiosek i miasteczek. I z Bodzentyna. W jedno miejsce. I oni tam siedzieli, ci Żydzi, pod gołym niebem, około dwóch dni. Dzień i noc. A Niemcy spacerowali w pelerynach, a na tych Żydów padał deszcz. Oni nie mieli żadnych okryć. I nie wolno im było chodzić. Ani stać. Wszyscy musieli siedzieć. [...] I gdy podstawili te wagony pod rampą, to było, zdaje się, około piętnastu tych wagonów krytych ... kryte, zwykłe wagony, którymi się wozi bydło i towary. Były wychlorowane. Więc pędzono tych Żydów grupami na rampę. Tam ich zbierali wszystkich, podstawiali wagony i wpychali ich do środka. Do jednego wagonu, tak przypuszczalnie, wpychali około stu Żydów. [...] To było w 42-gim roku. Ja byłem kawalerem jeszcze i mieszkałem tutaj na stacji. Jak raz pamiętam miałem wtedy wolne i poszedłem zobaczyć. To była, zdaje się, jesień, tak, taka późna jesień. Było mglisto, trochę zimno. Ale Niemcy nie dali się nam wtedy przybliżyć. Oni mieli tych volksdeutschów· w takich czarnych mundurach, którzy umieli mówić po polsku. I psy też mieli. Obstawieni byli karabinami maszynowymi dookoła, że strach było podejść do nich.
    Żydzi prosili o wodę. Wyglądali z wagonów i prosili, żeby im podać. Nie mogliśmy w żadnym wypadku podejść, bo tamci chodzili naokoło i odpędzali precz. Dzieci tak płakały, obłapywały rękami tych Niemców, ale Niemcy łapali ich i jak już nie było miejsca w tych wagonach, to wrzucali je nad głowami starszych. Po prostu ludzi to ubijali nogami, żeby można było drzwi zamknąć. I wagony wtedy siłą zamykali, tak że nieraz to i rękę było widać. Przyciskali tę rękę Niemcy."


    Deportacja Żydów z Białej Podlaski do obozów zagłady w Sobiborze i Treblince. Żydzi z okolicznych miejscowości przywożeni byli furmankami przez polskich chłopów.



    "Załadunek" żydowskich kobiet i dzieci z Międzyrzeca Podlaskiego do wagonów towarowych. Oficer i żołnierze niemieccy asystują "ostatniej drodze" Żydów.



    "Załadunek" Żydów siedleckich do wagonów towarowych. 23 sierpnia 1942 ok. 10 000 Żydów z Siedlec i okolicznych miejscowości załadowano do wagonów towarowych i wysłano do oddalonego o 60 km obozu zagłady w Treblince. Zdjęcie wykonał żołnierz niemiecki, który jechał przez Siedlce na front wschodni.





    Niemiecki rozkład jazdy pociągu nr 587



    Pociąg z "deportowanymi", zgodnie z niemieckim rozkładem jazdy nr 587, wyruszył z Sędziszowa o godz. 1618. Stacją docelową była Treblinka. Na trasie jego przejazdu, między Kielcami a Skarżyskiem Kamienną, był Suchedniów. Pociąg wjechał na stację około 21.00 i czekał za załadunek Żydów około 33 minuty. Ze wspomnień Jerzego Gołębskiego wynika, że dokonywał się on w wielkim pośpiechu. Tauba i Josek Rubinowiczowie wraz z Dawidkim, Manią i najmłodszym synem zostali załadowani do wagonów towarowych. 22 września - po 11 godzinach i 51 minutach - o godz. 1124 pociąg przybył do celu. Co dalej działo się z rodziną Rubinowiczów?


    Rekonstrukcja współczesna obozu w Treblince wykonana przez Samuela Willenberga, jednego z nielicznych ocalonych więźniów.



    Nie wiemy co działo się kiedy pociąg wjechał na rampę wyładowczą. Przy rampie znajdował się dużych rozmiarów barak, w którym składowano posortowane rzeczy ofiar. Od strony rampy i torów magazyn ten upodobniony był do stacji kolejowej. Widniał na nim dużych rozmiarów napis "Treblinka - Obermajdan". Wyposażony był w okienko imitujące kasę biletową i namalowany na szczycie zegar. Tabliczki w kształcie strzałek wskazywały kierunek rzekomej przesiadki do Białegostoku i Wołkowyska. Wszystko to miało na celu wprowadzenie w błąd przywożonych Żydów. Obsługa obozu chciała ukryć przed przybyłymi prawdziwe oblicze tego miejsca. Jeden z nielicznych ocalałych więźniów Treblinki Samuel Willenberg wspominał: "Matki tuliły płaczące dzieci, zewsząd rozlegały się nawoływania. Popędzani biciem kolb i krzykiem - schnell, schnell - wszyscy byli kierowani w stronę żywopłotu przedzielonego pośrodku otwartą bramą. Z boku stał Ukrainiec z karabinem, a w bramie człowiek z czerwoną opaską wyglądający na Żyda. Ten kazał mężczyznom iść na prawą stronę, kobietom na lewą." Ludzi z transportu pędzono do rozbieralni po czym kierowano ich łukowatą drogą do komór gazowych. Droga ta ok., 50 - 60 m długości i szeroka na ok. 3-4 m, ogrodzona była drutem kolczastym przetykanym gałęziami sosnowymi. Jej kształt nie był przypadkowy - miał on "ułatwiać pracę" obsłudze obozu. Na zakręcie wstrzymywano napływ ludzi, gdy komory gazowe były już zapełnione. Przed wejściem do komory gazowej wystraszonych ludzi przekonywano, że idą do łaźni. Jankiel Wiernik relacjonował: "Kobietom i dzieciom kazano się rozbierać. Naiwne kobiety wyjmują ręczniki i mydło. Łudzą się, że będą się kąpać. Oprawcy żądają ładu i porządku. Biją i katują. Dzieci płaczą. Dorośli jęczą i krzyczą. Nic nie pomaga, bat jest silniejszy. Osłabia jednych, cuci drugich. Po uporządkowaniu wszystkiego wchodzą kobiety i dziewczynki do fryzjerni i poddają się strzyżeniu. Teraz są już prawie pewne, że idą do kąpieli." Czas jaki został określony przez oprawców na te czynności, tj. od otwarcia wagonów do ustawienia więźniów na drodze prowadzącej do komór gazowych wynosił 15-20 minut. Następnie dwaj strażnicy ukraińscy wpychali ofiary do komory, zamykali za nimi szczelne drzwi po czym uruchamiali dwa silniki Diesla. Trujące spaliny doprowadzane były do komory systemem rur, których wylot zakończono sitkami od pryszniców. Proces uśmiercania trwał około 20-25 minut. "Drzwi z trzaskiem zamykają się. Komora zapełniona. Puszczają motor. Łączą z rurami wlotowymi. Najwyżej w 25 minut wszyscy leżą pokotem. Nie leżą nawet, bo nie ma gdzie. Padają sobie w objęcia i stoją. Nie krzyczą już. Pasmo ich życia zostało przerwane. Nie mają żadnych pożądań i potrzeb. Matki i dzieci w śmiertelnym uścisku." - tak opisywał ostatnie chwile życia ofiar Jankiel Wiernik.

    Wśród ludzi przywiezionych do Treblinki 22 września 1942 roku był też Dawid Rubinowicz z rodzicami i rodzeństwem. Na pewno rodzina została rozdzielona. Matka wraz z młodszymi dziećmi, została oddzielona od męża i syna. Dawid miał wtedy skończone 15 lat i zapewne zginął wraz z grupą mężczyzn. Po 4 godzinach i 35 minutach pociąg, który przywiózł Żydów do Treblinki, już jako pusty wyjechał po następnych "deportowanych", tym razem do Szydłowca. Do tego czasu Dawid wraz z rodzicami i rodzeństwem już nie żył.

         
  • A & K Woźniak